środa, 9 listopada 2011

wydarzenia codzienne i niecodzienne

Zaczne moze od konca tj.od ostatnich 8 dni w czasie ktorych odprawialam rekolekcje, czas wyciszenia, czas odejscia od wszystkich spraw, wylaczenia telefonu, komputera.To czas trwania przed Panem I dla Niego, czas w ktorym nabiera sie sily by moc dawac, dzielic sie, rozeznawac Jego wole.
Jest w Nairobi jedno miejsce, Mwangaza-rekolekcyjny osrodek ktory kojarzy mi sie z niebem.Wchodzac na jego teren, pelen pieknych drzew, krzakow, kwiatow i przeroznych gatunkow ptakow wchodzi sie w  blogoslawiona cisze w ktorej Pan przychodzi bierze za reke i prowadzi do miejsca pelnego pokoju, milosci, miejsca wypelnionego Jego obecnoscia. To moj kawalek nieba a w nim  ogarnialam rowniez modlitwa Was wszystkich pamietajac o rodzinach, osobach ktorzy poprzez swoja dobroc, hojnosc sa obecni w naszej misji, dzieki ktorym trwa to co sie zaczelo,zaistnialo;szkola, osrodek zdrowia,adopcja dzieci.
Powracajac do wydarzen przed rekolekcjami z czwartku na piatek spalam dwie godziny, pisalam maile, probowalam nadrobic zaleglosci ktorych ciagle jest za duzo na moje mozliwosci.W piatek polprzytomna pojechalam do miasta kupic farbe i kilka innych rzeczy potrzebnych do polaczenia wody do nowego tanku w szkole.Wracajac nie zauwazylam ze samochod zatrzymal sie przede mna( nie mial swiatel) a ja bylam za blisko, uderzylam ale na szczescie jechalam wolno wiec nic sie nie stalo.Dojechalam do naszej drogi, naszego zakretu do Kithatu a tam duza ciezarowka wpadla w dol a druga chcac jej pomoc przepakowac to co miala by ja wyciagnac zaparkowala wprost na naszej drodze.Probowalam wytlumaczyc ze musza sie przesunac bo ja mieszkam w dole i chce dojechac do domu ale otrzymalam odpowiedz ze moge przejechac za ciezarowka.Na moje stwierdzenie ze przeciez sie nie zmieszcze otrzymalam tylko zdziwienie jak to przeciez motor przejezdza wiec ja tez przejade.Troche zajelo czasu by  dali sie przekonac ze jednak sie nie zmieszcze i musza sie przesunac.Dojechalam do domu a tam robotnicy mi mowia ze wlasnie drugi kolor farby tez sie skonczyl,a na moje zapytanie czy rano jak wyjezdzalam to nie wiedzieli ze farba sie skonczy otrzymalam odpowiedz ze nie bo mysleli ze jest jeszcze i pokazali mi puszke na ktorej pisalo biala farba.Gdy  doszlismy juz do ustalenia ze to jest biala farba a oni potrzebuja magnoli wyslalam jednego z nich do miasta
( nie chcialam miec juz przeprawy z ciezarowka)  z groznymi slowami bez farby mi sie nie pokazuj i czasami nie wracaj i mowiac mi ze sklep zamkneli zanim dojechales. Wywiazal sie jednak z zadania i wrocil z farba przed wieczorem.
Po godzinie 18 wrocila nasza siostra ktora byla na dyzurze odwozenia dzieci po lekcjach i mowi nam ze ciezarowka ktora na poczatku zakopala sie po jednej stronie drogi probujac wyjechac zjechala na nasza strone i zamknela calkowicie przejazd tak ze nawet motor nie przejedzie.Wrocili do Kithatu inna droga przez mostek na rzece.Wiedzialam juz ze w sobote rano nie wyjedziemy nasza droga, pozostaje droga przez mostek jesli nie bedzie bardzo padac.W sobote mialam jechac z dziecmi chorymi na serce do szpitala w buszu, zabrac naszego przedszkolaka by mogl go zobaczyc lekarz i zadecydowac czy potrzebuje operacji a pozostale dzieci juz po operacji do kontroli.Wstalysmy rano w sobote po ulewnej nocy, wiedzialam juz ze droga bedzie trudna ale jeszcze mialam nadzieje ze przejade.Po porannych modlitwach poszlam z sr.Benedicta zobaczyc jak wyglada droga i juz po wyjsciu z domu uslyszalysmy charakterystyczny odglos zakopanego samochodu ktory probuje sie wygrzebac.Poszlysmy dalej i doszlysmy do miejsca gdzie zakopalo sie matatu, szanse wiec na wyjazd juz zmalaly bo droga jest wystarczajaca tylko na przejazd jednego samochodu ale jak doszlysmy do rzeczki to przejazd okazal sie niemozliwy, inna ciezarowka probowala sie przedostac i nie mieszczac sie na mostku poprostu na nim siadla zamykajac calkowicie droge.
Co dalej?Wiedzialam ze w Meru czeka sr.Alicja z gromadka dzieci ktore mialy do nas dolaczyc by jechac na kontrole lekarska.Poczatkowo nie widzialam szans na wyjazd wiec siostra Alicja wsadzila czesc osob do matatu a pozostalych 8 osob jechalo samochodem 5osobowym.Gdy byli juz w drodze ja dowiedzialam sie od soltysa ze jest jeszcze inny przejazd i moze sie udac.Wsiedlismy wiec w nasz szkolny bus, ja jako kierowca i pojechalismy.Udalo sie!!!!Dojechalam do drogi asfaltowej i zadzwonilam do siostry ze jedziemy i ze maja na nas poczekac w Nanyuki.Dojechalismy tak okolo 12 w poludnie wpakowalismy wszystkich do naszego busa i dalej w droge. Byla ona fatalna jesli chodzi o jazde i przepiekna patrzac na mijajace nas krajobrazy; busz, ludzie Samburu ubrani w ich stroje.



















Droga i przepiekne widoki...













na miejscu przy budynku szpitala

Dojechalismy okolo godziny 15  na miejsce ktore wygladalo jak oaza na pustyni.Maly szpital, domy dla wolontariuszy, miejsca noclegowe dla dzieci ktore sa pod obserwacja.Badania skonczyly sie okolo 17, nasz przedszkolak zostal z mama na dodatkowych badaniach czekajac po nich na decyzje lekarza.

 
Wyruszylysmy w droge powrotna przy zapadajacym zmierzchu.
powrot o zmierzchu

pralnia przy pobliskiej rzece i suszarnia na krzewach



Do Nanyuki dojechalismy o 20, tam rozdzielilismy sie na dwie grupy w zaleznosci gdzie kto musial wracac.Dojechalam do domy o 23 zmeczona ale szczesliwa ze cala wyprawa sie udala i ze ze wszyscy bezpiecznie dotarlismy do domu.

p.s chlopiec po wynikach lekarskich ma byc na razie na lekach i obserwacji